Forum Książkowe forum Strona Główna
"Kłamca" - Jakub Ćwiek

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Książkowe forum Strona Główna -> Czytelnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
daszkass
Przyjaciel
Przyjaciel



Dołączył: 10 Kwi 2007
Posty: 361
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Asgardu

PostWysłany: Śro 13:59, 29 Sie 2007    Temat postu: "Kłamca" - Jakub Ćwiek

Dobra...niestety pierwszego rodziału od początku znaleźć mi się nie udało ;/ To, co teraz przedstawiam to jest jedynie fragment pierwszego rozdziału. Przed tym był jeszcze prolog i część pierwszego rozdziału, ale nic ważnego Wink


Z oddali widać było, że u wrót Walhalli wre zacięta walka. Gabriel co rusz dostrzegał szturmujące ku bramie oddziały, które przy wtórze błyskawic i grzmotów zamieniały się we wzlatujące ku niebu ciała zmasakrowanych aniołów. Słyszał też potworny ryk dobiegający jakby z przepastnych czeluści. To, że w rzeczywistości ów krzyk wydobywał się z płuc stojącego na progu twierdzy samotnego obrońcy, nie pocieszało go ani odrobinę.
Odwrócił się w stronę Michała. Wódz poprawiał ostatnie poluzowane paski napierśnika i przecierał szmatką matowe miejsca na zbroi. Płomień na jego twarzy mienił się czerwienią.
– Rafael przekazał mi właśnie, że Odyn nie stanowi już zagrożenia – rzucił Gabriel.
Michał skinął głową.
– Zastanawiam się tylko, dlaczego nasz kochany patron dróg nie przekazuje mi tych wieści osobiście – powiedział. – Byłoby prościej i szybciej.
Anioł śmierci uśmiechnął się.
– Powiedział mi kiedyś, że boi się budować drogi do twego umysłu. Zbyt często spoglądasz w otchłań. Powiedział, że ona zwykle odpowiada tym samym.
– Kto? – wódz nie zrozumiał aluzji.
– Otchłań. Spogląda również w ciebie. A Rafael nie chce być przez nią podglądany. Poza tym to ja jestem jej posłańcem i to moja praca, nie?
Michał nie odpowiedział. Wydobył miecz spomiędzy skrzydeł i przypiął go do boku. Złożył dłonie i wyłamał palce.
– Dobra, jestem gotowy. Czas pogadać z tym odźwiernym.
Pewnym krokiem zszedł ze wzgórza i wkroczył między wojska. Te rozstąpiły się przed nim w jednej chwili, tworząc szeroką drogę aż do samych wrót, gdzie czekał nieco zdezorientowany nagłą przerwą w walce uzbrojony w młot olbrzym.
Wódz szedł spokojnie. Nie reagował na wiwatujące wojska, na dźwięk trąb, które nagle rozbrzmiały nad polem bitwy. Właściwie jedynym, co widział, była rosnąca z każdym krokiem barczysta sylwetka na końcu drogi. Cień przysłaniający sobą światło zwycięstwa.
Gdy zbliżył się na jakieś dwadzieścia kroków, stanął. Wydobył miecz i uniósł go do góry.
– W imię Boga Wszechmogącego nakazuję ci ustąpić mi miejsca – przemówił. Jego twarz wykrzywiła się w pełnym drwiny uśmiechu. – Ustąp z drogi silniejszemu od siebie.
Thor, stojący dotąd z nisko pochyloną głową, teraz ją uniósł. Nawet zgarbiony górował nad archaniołem, ale w owej chwili zdawał się przerastać go niemal dwukrotnie. Młot w lewej dłoni obrońcy Walhalli mruczał cicho niczym przychodząca z daleka zapowiedź wiosennej burzy.
Olbrzym zdjął z głowy hełm Odyna i zarzucił złocistą grzywą. Stanął w rozkroku i chwycił broń w obie ręce. Po trzonku przebiegły dwie błękitne błyskawice.
– Ty i ja, przybyszu – zawołał hardo. – Ty i ja.
Michał skinął głową i mocniej ścisnął rękojeść miecza. Głownia zapłonęła.
Przez chwilę przeciwnicy wpatrywali się w siebie, mierząc swoje siły, aż w końcu niemal równocześnie ruszyli do ataku.
Syn Odyna poruszał się z nieprawdopodobną wręcz szybkością. Zaczął od wykroku do przodu, chcąc lepiej wykonać błyskawiczny obrót. Z impetem uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była głowa wroga. Ten jednak zdążył się uchylić i wykorzystał sytuację, tnąc od dołu na udo olbrzyma. Miecz uderzył w metalową osłonę, nadtapiając ją nieco, ale samemu Thorowi nie czyniąc krzywdy. Bóg piorunów odskoczył do tyłu z wykrzywioną wściekle twarzą.
Stojący naprzeciw archanioł również cofnął się i bacznie obserwując przeciwnika, ruszył po łuku. Najpierw wykonał jeden krok w prawo, by sprawdzić, czy wzrok olbrzyma podąża w ślad za nim, a potem zaczął powoli przemieszczać się w lewo. Równocześnie z każdym poruszeniem niemal niezauważalnie zmniejszał dzielący ich dystans.
Thor nie dał się zwieść. Po trzecim kroku wiedział już, że jeśli dłużej będzie czekał, wejdzie w bliskie starcie... i zginie. Trzymając młot oburącz, powoli uniósł go do góry, jakby szykując się do potężnego uderzenia. Wygiął lekko całe ciało do tyłu, niby że bierze potężny zamach.
I nagle zabrał prawą rękę z trzonka. Trzymany w lewej ręce młot pomknął do tyłu, z każdą chwilą nabierając prędkości. Jednocześnie wojownik wyskoczył do przodu. Michał zareagował instynktownie, robiąc unik i ustawiając miecz do bloku. I o to właśnie chodziło bogu piorunów. Młot z pełnym impetem uderzył od dołu, bez trudu zbijając broń przeciwnika, a jego samego wyrzucając w górę. Archanioł wypuścił rękojeść z dłoni i poleciał do tyłu, po czym zarył skrzydłami w piach. Błyskawicznie owinął się nimi i odturlał na bok. Wycelowany w jego głowę młot uderzył w ziemię.
Michał potoczył się jeszcze kawałek i poderwał, rozwijając skrzydła. Poszukał wzrokiem miecza. Nie leżał daleko. Podszedł do niego i chwycił. Zakręcił młynka.
– Gramy dalej? – zapytał.
Thor wzruszył ramionami i uniósł swą broń.
Archanioł ruszył do przodu. Widział, jak przeciwnik szykuje się do kolejnego ataku. Nawet nie próbował przewidzieć, jakiego tym razem. Podczas całej tej walki stanowczo za dużo myślał.
Nie czekał ni chwili dłużej, tylko spiął się i skoczył... w górę. Zatrzepotał rozpostartymi skrzydłami, wzbudzając wokół tumany kurzu.
Syn Odyna zmrużył oczy i instynktownie cisnął młotem w stronę Michała. Tyle że jego już tam nie było, bo błyskawicznie składając skrzydła, runął na ziemię i gdy świetlisty obuch zawracał w powietrzu, zaatakował. Płonące ostrze pomknęło od dołu, by zanurzyć się w nie dość osłoniętej pachwinie olbrzyma. Thor ryknął z bólu i stracił równowagę. Własna broń, która właśnie w tym momencie wpadła mu do ręki, przeciążyła go ostatecznie. Bóg piorunów runął na ziemię.
Archanioł cofnął się i zaczekał, aż ciałem przeciwnika przestaną wstrząsać konwulsje. Dopiero wtedy wkroczył do Walhalli.
W rogu sali czekała już na niego Sygin. Niewiasta skłoniła się lekko, wyciągając przed siebie ręce, w których trzymała napierśnik Odyna.
– Witaj, panie – powiedziała.
Michał odpowiedział dyskretnym ukłonem i rozejrzał się po komnacie. Podobało mu się to surowe, ale niepozbawione wdzięku wnętrze, te stojaki na broń, teraz przewrócone, ale jeszcze niedawno pełne mieczy i toporów prezentujących się dumnie niczym najwspanialsze ozdoby. No i, rzecz jasna, tron władcy ze stojącą obok włócznią – symbolem władzy.
Chowając miecz podszedł do tronu. Chwycił włócznię i zakręcił nią nad głową. Wycelował w jeden z zastygłych w suficie wodorostów, wziął zamach, po czym... opuścił broń. Złapał ją oburącz i złamał na kolanie.
– Chcę zobaczyć ciało – zażądał.
Sygin rzuciła napierśnik na ziemię i bez słowa ruszyła ku drzwiom prowadzącym do dalszych komnat. Michał ruszył za nią.
Dobrą chwilę trwało, zanim stojący u wrót aniołowie przemogli się i wkroczyli do środka. Najpierw tylko dwóch czy trzech śmiałków, a potem cała sala wypełniła się skrzydlatymi. Po sufit.
* * *
– Co ci za to obiecano? – zapytał Michał. Podniósł się znad zwłok i spojrzał Sygin prosto w oczy. Dziewczyna nie opuściła wzroku.
– Wolność i życie – odparła. – Dla mnie i mojego męża.
Archanioł skrzywił się z pogardą.
– Gdzież jest ten, który potrzebuje pomocy niewiasty, by zdobyć wolność? Czyżby kaleka?
– W pewnym sensie, panie – odparła. – Ostatnie stulecia spędził przywiązany do skały. Ale może miast opowiadać historię mego życia, pójdziemy umożliwić ci wypełnienie twojej części umowy?
Michał uważniej przyjrzał się bogini.
– Czy twój mąż mówił ci kiedyś, że jesteś niezwykła? – zapytał, ruszając do wyjścia.
Sygin uśmiechnęła się.
– Po kilka razy dziennie. Ale to Kłamca. Prawdziwy kowal kłamstw, jeśli idzie o ścisłość.
* * *
Głęboko w podziemiach Walhalli leżał nagi mężczyzna. Tkwił w bezruchu przywiązany do skały ścięgnami, żyłami i splecionymi w liny kawałkami skóry. Nad jego głową wisiał kielich przymocowany do wygiętego w pałąk kija. Co jakiś czas wpadały do niego krople jadu leżącego na skale węża.
Twarz mężczyzny, mimo iż w wielu miejscach wypalona i poznaczona zielonkawymi ranami, wykrzywiona była w szyderczym uśmiechu.
– A opowiadałem już – zapytał – jak pewnego razu byłem z kumplami w Egipcie? Idziemy sobie brzegiem Nilu i nagle jeden mówi do mnie: Patrz, jaki fajny wąż. Zacząłem się rozglądać, a on do mnie: Stoisz mu na głowie, idioto. Rzeczywiście stałem i do tego depnąłem tak niefortunnie, że biedakowi wylazły ślepia. Oczywiście wzięliśmy go ze sobą. Smakował jak kurczak, a pasek z jego skóry pewnie do dzisiaj leży gdzieś w szafie.
Wąż syknął i dwie krople wpadły do kielicha jedna po drugiej. Mężczyzna zarechotał.
– Jak chcesz, to opiszę ci dokładnie, jak wyglądał – zaproponował. – Może to jakaś twoja rodzina. Nie chcesz? A opowiadałem ci, jak to podobno ten kretyn Herkules udusił dwa węże w kołysce? Aegir mi opowiadał. Był podobno wtedy w tamtej okolicy. Czujesz? Niemowlak. Tamci dwaj zaczaili się na dzieciaka, a tu figa! Wiesz, co to jest figa, pełzaczu? A może wiesz, co to gówno? Wpełzłeś kiedyś w jakieś?
Rozległ się kolejny syk i kolejne dwie krople wpadły z pluskiem do kielicha. Rechot mężczyzny przeszedł w głośny śmiech, który wypełnił całą jaskinię.
* * *
– Co mu tak wesoło? – zapytał Michał, wkraczając na schody wiodące do podziemi.
Sygin wzruszyła ramionami.
– Zawsze był taki. Jak chce, potrafi być strasznie denerwujący.
– A potrafi inaczej?
Kolejne wzruszenie ramion. Ruszyli w dół, bogini jednak zatrzymała się gwałtownie już po kilku schodkach.
– Właśnie sobie przypomniałam, że zapomnieliśmy o czymś ważnym. Jego więzy są wzmocnione klątwą i... Poczekaj tu, zaraz wrócę.
Podciągając suknię do pół łydki, wbiegła na górę i zniknęła za rogiem. Michał wydobył miecz, rozpalił głownię i używając broni jako pochodni, począł schodzić niżej.
Po pokonaniu blisko trzech setek schodów znalazł się przed ogromnymi dębowymi wrotami podobnymi nieco do bramy Walhalli. Lewe skrzydło było uchylone.
Archanioł zgasił ostrze miecza i delikatnie pchnął drzwi, prosząc w duchu, by nie skrzypnęły. Po cichu wśliznął się do oświetlonego dziwną błękitną poświatą wnętrza i omiótł je wzrokiem, przywierając plecami do ściany.
Stał w jaskini wielkiej jak sala tronowa Pana, gdzie kiedyś z rąk Metatrona otrzymał władzę nad zastępami. Tyle że to pomieszczenie było dziełem nie boskiej mocy, ale samej natury. Nie miał co do tego wątpliwości, choć brakowało w niej skalnych sopli sterczących z podłoża groty niczym kły bestii, a ścian nie drążyły podziemne strumienie. Całość wyglądała raczej jak wyrzeźbiona wiatrem, potworną wichurą, która nieopatrznie wpadła pod ziemię i nie mogąc uciec, szarpała się w swym więzieniu przez stulecia. Może nawet milenia.
Na środku jaskini znajdowała się skała. Przywiązany do niej mężczyzna o potwornie zdeformowanej twarzy gadał do siebie, co jakiś czas wybuchając ochrypłym śmiechem.
Archanioł, upewniwszy się, że nikogo tam więcej nie ma, ponownie rozpalił miecz i niemal bezgłośnie ruszył ku skale.
– Czy mam do czynienia z mężem Sygin? – zapytał, gdy ucichł kolejny wybuch śmiechu. Od skały dzieliły go raptem dwa kroki.
Przykuty odwrócił głowę i spojrzał Michałowi w oczy. Z bliska jego przeżarta jadem twarz wyglądała jeszcze koszmarniej.
– To zależy, kto pyta – odparł. – I jak jest szybki.
Archanioł w pierwszej chwili nie zrozumiał, co ma do tego szybkość, ale nagle zauważył jakiś ruch. Zareagował instynktownie, odchylając się do tyłu. Tuż przed nim śmignął z sykiem wężowy łeb. Michał błyskawicznie wyciągnął rękę, łapiąc gada tuż za głową. Szarpnął.
– To było dobre, padalcu – wycedził, zbliżając trójkątny łeb do własnej twarzy i spoglądając w zimnokrwiste oczy. – Nie dość dobre, ale niezłe. Teraz jednak czas, byś przypomniał sobie słowa Pana.
Uniósł miecz.
– Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Taka jest wola Pana.
Zaskwierczało. Wąż wił się przez chwilę, próbował nawet owinąć cielsko wokół ręki archanioła, z każdą jednak chwilą tracił siły, a uścisk wodza zastępów nie zelżał ani na moment. Wręcz przeciwnie.
Gdy było już po wszystkim, Michał odrzucił ścierwo na bok. Płonący tatuaż na jego twarzy przygasł.
– Na czym to stanęliśmy? – zapytał przykutego do skały mężczyznę.
Więzień oblizał nerwowo spieczone wargi. Z rany na jego czole pociekł zielonożółty śluz.
– Przedstawiłem ci się jako Loki, mąż Sygin, i obiecałem, że nigdy z tobą nie zadrę. Czy to dobra odpowiedź?
Twarz archanioła wykrzywił uśmiech. Zamachnął się i uderzył mieczem w splecioną z żył linę krępującą prawą rękę Lokiego. Podobnie uczynił z resztą więzów.
Uwolniony niepewnie poruszył najpierw dłonią, później ramieniem, stopą... Zaskoczony sprawnością zastałych mięśni, szarpnął się, wybił, zrobił w powietrzu salto i po chwili stał już pewnie na własnych nogach. Podbiegł do ściany jaskini, dotknął jej, przykucnął. Każdemu ruchowi towarzyszyła ogromna, nietłumiona radość. Dopiero gdy przypadkowo przejechał ręką po twarzy, skrzywił się z niesmakiem. Spojrzał na swego wybawcę.
– Nie wygląda to dobrze, co? – zapytał.
Michał wzruszył ramionami.
– Wyżyjesz.
Loki przykucnął z twarzą ukrytą w dłoniach. Wyglądał, jakby płakał. Trwało to dłuższą chwilę i wódz zamierzał już podejść i klepnąć go w ramię, gdy nagle tamten wstał, odsłaniając twarz. Na jego obliczu nie było śladu blizn ani nawet drobnych krost. Za to okryła je równo przystrzyżona blond broda, zaś nos, do tej pory bulwiasty, zmienił się w prosty i wąski, charakterystyczny dla ludów północy.
Na oczach archanioła odrastały przerzedzone włosy niedawnego więźnia, a osiągnąwszy odpowiednią długość, same zaplotły się w warkocz. Ponadto na nagim dotąd ciele Loki miał już skórzane spodnie i białą płócienną koszulę.
Rozłożył ręce niczym akrobata po udanym występie.
– A jak teraz? – zapytał.
Michał ponownie wzruszył ramionami.
– Jak dla mnie, nie widać różnicy. A teraz chodźmy, twoja żona pewnie już na nas czeka.
Brodaty blondyn posłusznie ruszył ku wyjściu.
– Właśnie się zastanawiałem – rzucił naraz lekkim tonem – dlaczego nie przyszła po mnie.
– Mówiła coś o jakichś więzach wzmocnionych klątwą i czymś, co jest potrzebne, by... Ej, gdzie biegniesz?!
Ale Loki już go nie słyszał. Biegiem dopadł wrót i klnąc straszliwie, pognał schodami ku górze.



Polecam!! xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Książkowe forum Strona Główna -> Czytelnia Wszystkie czasy w strefie GMT + 3 Godziny
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy